22.04.2013

potwór-prokrastynator

Zła jestem na siebie, mam ochotę się kopnąć w tyłek. Tak z całej siły! W piątek znalazłam ciekawe ogłoszenie dotyczące pracy, i co rzadko się zdarza w CH, poszukiwali kogoś z językiem polskim. I zamiast od razu aplikować i walczyć to ja jak taka pi*a utknęłam w weekendowym marazmie a ogłoszenie jest już dzisiaj nieaktualne. Głupia! Zauważyłam, że tutaj ciągle przekładam dużo spraw, grzebanie w internecie, czytanie bzdur - zawsze i wszędzie, zamiast zrobić coś pożytecznego.
Jak wygonić z siebie prokrastynatora obrzydliwego, który siedzi w moich wnętrznościach???

Dzisiaj dodatkowo umieram z zimna, bo od wczoraj nie ma ciepłej wody, wyłączyli kaloryfery, a na dworze jakieś 10 stopni. Ściany starego domu jeszcze nie nagrzane wiosennym słońcem, którego brakuje dzisiaj...

Dzień narzekania i tyle.

15.04.2013

o niedźwiedziach, chińskim cesarzu i czerwonej twarzy

Ostatni weekend można zaliczyć do wypełnionych po brzegi, ciekawych i męczących. W sobotę była wiosna, za to w niedzielę lato. W sobotę odwiedziliśmy 'stolicę' czyli Berno. Jaka to stolica... po prostu miejsce, gdzie jest parlament i przebywa rząd i tyle. Ale miasto jest przepiękne, no przynajmniej stara część.
Wizyta w Bernie nie może być pełna, bez wizyty u berneńskich niedźwiedzi. Wszystkie już wybudziły się z zimowego snu i dokazywały :) Pływały, wyjadały wszystkie mniszki lekarskie które pojawiły się na ich wybiegu, ganiały się.
Korzystając z okazji wybraliśmy się na wystawę do Bernische Historische Museum, gdzie aktualnie można zobaczyć niesamowitą wystawę "Qin - wieczny władca i jego Terakotowa Armia". Niesamowite wrażenie robią żołnierze naturalnych rozmiarów, których twarze, pomimo upływu wieków, wciąż wyglądają bardzo realistycznie. W samym muzeum wystawionych jest około 10 żołnierzy, ale po obejrzeniu kilku dokumentów związanych z odkryciem Armii, takich postaci jest kilka tysięcy. To dopiero musi robić wrażenie! Oprócz żołnierzy można było obejrzeć inne eksponaty związane z Pierwszym Cesarzem oraz dynastią Qin. Wśród eksponatów były m.in. naczynia używane w ówczesnym cesarstwie, ich precyzja wykonania i dekoracje zapierały dech w piersiach. I pomyśleć, że teraz znaczek "made in china" jest synonimem niskiej jakości... 
Oczywiście jak wszystko w Szwajcarii ma swoją cenę... bilet jedyne 28 chf. Ale warto było! 
W Bernie znalazłam też polski sklep :) to znaczy wiedziałam wcześniej, że on istnieje, ale wyciągnęłam M. na poszukiwania. Wśród upolowanych skarbów są: kasza gryczana, Prince Polo, kisiel, piwo oraz rolada ustrzycka. Kupiłabym jeszcze pierogi... ale były mrożone, więc klops :(

Niedziela minęła nieco spokojniej, w pełnym słońcu. Zjedliśmy lancz w winnicach, wypiliśmy wino, i było tak wakacyjnie. Szkoda tylko, że nie pomyślałam o zabraniu kremu z filtrem. Wyglądam dzisiaj jak Indianin z plemienia czerwono-nosych :( Późnym popołudniem spotkaliśmy się z naszą fotografką ślubną, siedzieliśmy nad jeziorem, więc dodatkowo jeszcze słońce "pokolorowało" mi twarz.

Niedźwiedzie z Berna

Berno, stare miasto

Z wizytą u Einsteina

Lancz

Polskie zakupy :)

Winnice (Lavaux)

Inauguracyjne wino

Lancz na świeżym powietrzu
Sezon na podróżowanie parowcem po jeziorze rozpoczęty!


10.04.2013

puk... puk...

To wiosna puka :D Taaakkkkk! Dzisiaj +16, w weekend nawet więcej! Jak nic na piknik trzeba się szykować. Czas zaśpiewać z Nino Ferrerem piosenkę o korniszonach!